Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj.
I czy to jest dla ciebie jasne, czy nie - wszechświat bez wątpienia jest na dobrej drodze.

Tak więc żyj w zgodzie z Bogiem, czymkolwiek On ci się wydaje,
czymkolwiek się trudzisz i jakiekolwiek są twoje pragnienia, w zgiełkliwym pomieszaniu życia zachowaj spokój ze swą duszą.
Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach jest to piękny świat.
Bądź pogodny. Dąż do szczęścia.

środa, 23 grudnia 2009

Świątecznie


Rok po roku - coś się zaczyna, kiedy coś sie skończyło.
Od jutra więcej dnia! Odwieczny rytm czasu, niezależny od ludzkich zachcianek i pomysłów.
A my cieszmy się Świętami - jakiekolwiek będą. Rodzi się Nadzieja...

niedziela, 20 grudnia 2009

Urok ciszy


Czas oczekiwania, czas ciszy, czas subtelnego uroku. Adwentowe dni ostatnie...

sobota, 12 grudnia 2009

13 grudnia

Tegoroczny układ tygodnia pokrywa się z tym sprzed 28 lat...
Znów, jak co kilka lat, 13 ty wypada w niedzielę. Zastanawiam się czasami (chociaż niezbyt często w gruncie rzeczy) dla ilu z nas, ludzi pamiętających tamten, historyczny było nie było, dzień, pozostał on w pamięci żywy? Ilu woli go wymazać? Udawać, że "czas zatarł ślad"? Nie wiem.
Wiem, że mało jest dziedziców tamtej pamięci - dzieci naszego pokolenia, mających swiadomosć jak bardzo tych kilka godzin odcisnęły się na ich uczestnikach. I nie chodzi mi o tych represjonowanych, aresztowanych czy zmarłych. Raczej o setki, tysiące ludzi postawionych przed faktem dokonanym, którego wymiaru ani konsekwencji nikt w tym akurat dniu raczej nie pojmował! Zmuszonych w najróżniejszy sposób do błyskawicznej, z dnia na dzień, weryfikacji swoich planów, wytrąconych z codziennosci - niełatwej, ale znanej. I, co gorsze, wcisniętych w kierat trudniejszych realiów i braku nadziei. Przynajmniej w zamyśle podejmujących arbitralne decyzje...


Czas zatarł ślad? Mam nadzieje, że jednak nie!

niedziela, 6 grudnia 2009

Taki dzień...



6 grudnia to dzień dla mnie specyficzny... Mikołajowe odwiedziny, okruchy dzieciństwa, śnieg, skrzące kwiaty na oknach, roratnie latarenki, węglarze i zapach pierników...To wszystko wypływa na powierzchnię niejako automatycznie, kiedy myślę o tym dniu.

To, co obecnie nazywa się "mikołajkami" jest mi tak samo obce jak mieszkańcy odległych galaktyk. A może i bardziej... Bez pompy, reklamy, hałasu i zbędnego szumu - święty po prostu przychodził. Poprzedniego wieczora nie dawało się zasnąć, nasłuchując szelestu anielskich skrzydełek. A ranki bywały baaardzo wczesne - po ciemku jeszcze próbowałyśmy(obie z siostrą) "wyczuć", czy wymarzone paczki leżą na miejscu. A później, zamiast śniadania - słodycze, rzadki rarytas mojego dzieciństwa.

Taką mikołajową, biskupią, wpisaną w adwentowy czas oczekiwania atmosferę pamiętam - i taka miała prawdziwą głębię i sens. Z czasem nie było już tak istotne, co i czy w ogóle dostało się prezenty - jakieś przysmaki i pierniki, pieczołowicie przygotowane przez babcie, były zawsze. Sama przejęłam w końcu owo "piernikowe zaopatrzenie", kiedy babci nie stało sił - a później jej samej..

Na własny dom nie umiałam chyba tego klimatu przenieść. Niestety... Takie mam przynajmniej wrażenie. Ale we mnie jest. I być może ten dzisiejszy zapis wynika z poczucia winy? A może - z tęsknoty?

Jestem, powinnam być, w jakimś stopniu strażniczką tradycji. A to, co pamiętam sprzed wielu lat - to także tradycja, chociaż w czasie znacznie bliższa niż kiluwiekowa... Jak łatwo pamiętać, a jak trudno "przechować" w realnym życiu! Szczególnie aż tak zmieniającym się jak na przestrzeni tych zaledwie kilku dekad...